Kto ma zawsze racje? – recenzje książki „Mama ma zawsze rację”

Biorąc do rąk najnowszą książkę Sylwii Chutnik „Mama ma zawsze rację” spodziewałam się dobrze spędzonego wieczoru i  oczywiście myliłam się nieznacznie. Książkę pochłonęłam jednym tchem, ale raczej w jedną noc.  Napisana ciekawym, a co najważniejsze szczerym językiem przekazuje nam tajemnice polskiej rodziny i bezpośrednie, bez ogródek przemyślenia kobiety, żony, matki, które nieco odbiegają od lukru zauważonego w typowych poradnikach dla przyszłych mam. Wiadomo nie od dziś, iż mix połączenia dzieci i domu to harmider i ciągły bałagan zarówno w relacjach, jak i bezpośrednio na podłodze. Sylwia Chutnik pokazuje swoimi oczami czym dla niej jest macierzyństwo, relacje w rodzinie czy stosunek do podboju kosmosu. Tak, tak opisuje tak odległe galaktyczne relacje psa, a raczej psów i ludzi, którzy pewnego dnia zapragnęli podbić kosmos kosztem innych. Nie obcy jest jej świat współczesny, tu i teraz przekazuje nam swój punkt widzenia i krytykę zastanej rzeczywistości. Oprócz prozy książka skrywa mnóstwo zdjęć w stylu retro, które ubarwiają ciekawe felietony autorki.

Język pełen dowcipu, ironii, a momentami dosadny, przekazuje nam – matkom i żonom informacje „Twoje życie jest typowe”- ciągłe zmagania z codziennością, sprzątaniem, zakupami czy wakacjami. Po przeczytaniu ośmielam się powiedzieć iż moje życie jest jak z książki. Z książki Sylwii Chutnik, bo „Mama ma zawsze racje” czyż nie?

Joanna Pyzik

Kiedy wpadła mi w ręce najnowsza książka Sylwii Chutnik „Mama ma zawsze rację” i przeczytałam jej fragment zamieszczony na okładce: „Codzienność różni się nieco od teorii rozwijanych przez poradniki. Codzienność boli i wystawia nas na próby ogniowe już od rana. Dzwoni budzik – czas wstawać. Odwracamy się spuchniętą twarzą w stronę Miłości Naszego Życia i błagając, rzęzimy „odprowadzisz do przedszkola?”. Bez reakcji. Wstajemy więc i zaczynamy ogarniać rzeczywistość. W kuchni krajobraz jak po wybuchu bomby atomowej, w przedpokoju ubłocone buty, w lodówce gra zespół Pustki. Jak to się mogło stać w królestwie Perfekcyjnej Pani Domu?” – od razu pomyślałam, że to przecież o mnie! Nie czekając więc na moment totalnego relaksu i wyciszenia, który przy dwójce dzieci zapewne nigdy nie nastąpi, zabrałam się za czytanie podczas usypiania synka… Kubuś zasnął, a ja czytałam i czytałam felieton za felietonem. I tak jednym tchem pochłonęłam całą książkę, co mi się dawno nie zdarzyło.

Lektura z pozoru lekka, łatwa i przyjemna, otwiera jednak sporo kwestii do przemyślenia – na temat macierzyństwa, roli kobiety, życia z dzieckiem. Kwestie te rzeczywiście są mi bardzo bliskie i przyjemnie było odnaleźć swoje myśli gdzieś na łamach książki. Pojawiało się więc poczucie bycia zrozumianą, super, że nie tylko „ja tak mam”. Szczególnie bliska była mi wymowa emocjonalna całej książki – takie lawirowanie pomiędzy zachwytem nad macierzyństwem i posiadaniem dziecka, a poczuciem zniechęcenia, bezradności i chęcią ucieczki jak najdalej. Brak równowagi pomiędzy tym wszystkim jest uczuciem towarzyszącym zapewne wielu matkom każdego dnia. A rozdział „Sprzątam, więc jestem”… samo sedno.

Zaskoczyło mnie jednak, że choć ze śmiechem cytowałam fragmenty przyjaciółkom, to gdy jedna bezdzietna koleżanka poprosiła mnie o pożyczenie książki, pomyślałam, że nie, dam jej dopiero, jak już oswoi się z macierzyństwem – tak jakby ta książka mogła ją do tego zniechęcić. Może więc niektóre kwestie są w niej zbyt przerysowane i pokazujące macierzyństwo w zbyt mrocznym świetle? Ale to w końcu bardziej książka dla matek, które same zweryfikują, jak wygląda rzeczywistość. Na pewno nie ze wszystkimi poglądami autorki się zgadzam, jednak dobrze jest móc przeczytać, że nie zawsze jest nam – matkom łatwo i często nie mamy siły na ogarnianie tego wszystkiego.

Bardzo pokrzepiające było dla mnie zakończenie. „Celebrujmy, póki możemy, te długie godziny rodzinnej wspólnoty, kiedy jeszcze wszyscy są na swoich miejscach i nikt nie uciekł z gniazda. I ściskajmy ciepłą rękę dziecka na spacerze”. Ten fragment często do mnie powraca w myślach i pozwala mi spojrzeć z dystansem na własne dzieci, szczególnie wtedy, kiedy brakuje cierpliwości. A kiedy pomyślę, że te chwile są niepowtarzalne i tak szybko przemijają, od razu łatwiej jest iść do przodu, odnajdując w sobie niewyczerpane pokłady macierzyńskiej miłości.

Katarzyna Szynkiewicz

I oto mamy Perfekcyjną Panią Domu: w perfekcyjnie wyprasowanej, zwiewnej sukience z falbanką i stylowym, rozpinanym sweterku w groszki, z wymodelowaną (tuż po zdjęciu z włosów dużych wałków) filuterną grzywką… Zerka na nas zalotnie z okładki książki „Mama ma zawsze rację”, zapraszając do swojego papierowego Królestwa.

Tymczasem wystarczy przerzucić kilka stron książki Sylwii Chutnik, by poczuć się…, jak po wyjęciu z pralki, całkowicie wypranym ze złudzeń. Bo w jej Królestwie gdzieś zapodział się perfekcjonizm. Tutaj pierwsze skrzypce grają Melancholia i Nieporządek, słychać marudzenie niesfornej latorośli, która nie daje się upchnąć do foremek rodzicielskich, wychowawczych wyobrażeń, na kuchence kipi zupa i można się potknąć o porozwalane dokoła zabawki, a po kątach panoszą się: kurz, brud i błoto. A Wielce-nie-idealna Mama, zamiast zakasać rękawy i ze słodkim bobo na jednej ręce, a chochlą do zupy – w drugiej, rzucić się w wir porządków, postanawia zawalczyć o… siebie i napisać książkę. Pobawić się w literaturę dla Wielce-nie-idealnych Mam, które – o ile utargują sobie w domu przywilej darowanego czasu na lekturę, czytając ją, będą mogły przejrzeć się jak w lustrze…

Po książkę Sylwii Chutnik sięgnęłam z wypiekami na policzkach, niemniejszymi, jak te u postaci, która spogląda na nas z książkowej okładki. Bo toż to książka wywrotowa, która zgrabnie wpisuje się w oskrobany z lukru nurt maminej literatury. Należy czytać ją dyskretnie, ukryć na dnie szuflady obok napisanej przez blogerki antologii „Macierzyństwo bez lukru” czy takich pozycji, jak „Mamo, dasz radę! Macierzyństwo od A do Z” Doroty Smoleń i „Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego” Joanny Woźniczko-Czeczott. Ich autorki to mamy odważne, które znalazły w sobie na tyle śmiałości, by zwrócić uwagę niczym niestrudzonej Matce-Polce, by wreszcie zeszła z piedestału, bo jej czas się skończył. Nastała era mam, które zaczynają głośno mówić o swoich rozterkach, wątpliwościach, słabościach. O strachu przed utratą siebie i tego, że ich „wewnętrzny bunt całkiem wygaśnie, jak ognisko bez patyków”. I o tym, że po zachłyśnięciu się matczynym poczuciem wszechmocy, jakie towarzyszy kobiecie zwykle w pierwszej dobie po urodzeniu dziecka, otrzymuje się, niejako „w pakiecie”, czas „usłany pokłonami i odwieszaniem na kołek swoich pragnień, emocji i marzeń”. „Urodziłam się, by być dziką, ale potem dorosłam” – przyznaje się Sylwia Chutnik, dlatego, tak, jak coraz większa ilość piszących mam, u których przedmiotem refleksji jest macierzyństwo, nie próbuje być mamą idealną. I tym zjednuje sobie czytelnika.

„Mama ma zawsze rację” to książka nie tylko do czytania, ale i oglądania. Całości dopełniają ironiczne kolaże autorki, rodem z Monty Pythona. Zdolna mama wykorzystała w nich mocno nadgryzione zębem czasu czarno-białe (czy wykonane w sepii) zdjęcia ze starych rodzinnych albumów, których bohaterami są najczęściej dzieci. Ubrane w czarno-białe dziecięce wersje  dorosłych, „niedzielnych” ubrań, nieśmiało zezują w szklane i tajemnicze oko foto-aparatu. Takie dzieci, co to nie tupią nóżkami, gdy coś się dzieje nie po ich myśli, nie zabierają głosu niepytane, całują rodzicieli w rękę i potrafią grzecznie dygnąć na zawołanie. Tylko gdyby dzieci były takie, nie powstałaby takie książki, jak zbiór felietonów Sylwii Chutnik, w której mama bardzo chciałaby mieć rację, ale jej mamowanie to tak naprawdę nieustanne starania o to, by ktoś zauważył ją zza stosu pieluch (nie ma znaczenia czy wielo- czy jednorazowych) czy zabawek i wreszcie usłyszał jej głos…

Katarzyna Głowacka

Felietony w zbiorze „Mama ma zawsze rację” czyta się jednym tchem, wystarczy jeden dłuższy spacer z maluchem żeby pochłonąć tę książkę. Nawet grafika ułatwia szybkie czytanie – duży druk prawie jak w książkach dla dzieci. Sylwia Chutnik pisze o byciu mamą, o tym, że dzień spędzony z potomkiem to nie tylko uśmiechy rozkosznego bobasa. To także chwile irytacji, wściekłości, chwile nudy i zwątpienia, bezsilności i wielkiego smutku.

Autorka porusza ważne kwestie, m.in. depresji poporodowej, rodziców nieheteroseksualnych. Nie boi się głośno mówić o tym, co bywa omijane, przemilczane.

Cała książka napisana jest lekko, Chutnik nie szczędzi w niej ironii. Polecam ją przede wszystkim osobom, którym znudziły się już przesłodzone historie pełne „ochów i achów”.

Magda Czajkowska

Mama ma zawsze rację
Sylwia Chutnik
wyd. Mamania, Warszawa 2012