Jak poradzić sobie z dzieckiem w niecodziennej sytuacji?


Kto nie czytał „Małego Księcia”? Chyba wszyscy przeżywali te przygody, wczuwali się w jego rolę i usiłowali zrozumieć proste, aczkolwiek ukryte, życiowe prawdy. A czy ktoś usiłował wczuć się w rolę pilota? Czy ktoś z Państwa był w sytuacji, w której musiał zaopiekować się dzieckiem nie będąc na to przygotowanym? Jak sobie poradzić w sytuacji awaryjnej, kiedy los zmusza nas do wyczarowania czegoś z niczego? Jak zagospodarować czas dziecku, kiedy nie mamy do dyspozycji ani Pana Kartoflanej Głowy, ani sympatycznych pacynek, czy choćby zwykłej piłki! Przyzwyczajona do tego, że zawsze wszystko mam pod ręką, ani się obejrzałam, kiedy podczas ubiegłorocznych wakacji, przypadkiem stałam się czasową opiekunką małej Lizy, mieszkanki sąsiedniego campingu, której mama nagle zasłabła. Zdenerwowany tata postawił przede mną niespełna trzyletnią dziewczynkę i z błagalnym wzrokiem wyszeptał: „Tylko na chwilkę”, jakby zapominając, że szpital, do którego karetka odwiezie jego małżonkę, znajduje się 30 km stąd, a gdzie czas na badania, oczekiwanie na specjalistę i inne okoliczności medyczne? Chwilka trwała dłużej, ale cóż dziecko winne? Trzeba było szybko działać, zabawić małą czymkolwiek, żeby zapobiec katastrofie, czyli potokowi łez z dodatkami akustycznymi, który na mazurskim campingu był rzeczą najmniej pożądaną. Przezorny tatuś zamknął domek, w którym ewentualnie pewnie były jakieś zabawki, zabrał samochód, gdzie mógł się schronić jakiś miś, czy lala, a ja nie dysponowałam niczym, co mogłoby zainteresować dziewczynkę. Na dokładkę zaczął padać deszcz, więc spacer należało wykluczyć…
 
Mój domek straszył pustką: łóżko, jakaś rycina na ścianie, kalosze, wilgotny ręcznik, który tuż przed deszczem ściągnęłam ze sznurka. Ręcznik! Coś mi świta i po chwili sprytnie przewiązany sznurkiem kawałek materiału frotte, staje się uroczą laleczką, która nawiązuje rozmowę z Lizą. Na długo nie starczy, bo ile można rozmawiać o kotku, który został w domu pod opieką babci, ale znajomość została zawarta, a przecież o to chodziło! Frocianka w prosty sposób wyjaśniła też zawiłe procedury rodzimego lecznictwa, których czasochłonność w pewnym stopniu musiała wytłumaczyć nieobecność mamy. Kiedy ręcznikowa lala przestała spełniać swoje zadanie, sznurek posłużył nam do zabawy w plecionkę! Zapomniana dawno zabawa, do której potrzebne były tylko dwie pary rąk i kawałek sznurka. Sznurek, opleciony na palcach na kształt pajęczej sieci, trzeba było przekazać drugiej osobie tak, żeby powstał nowy wzór. Nie pamiętałam wiele tych kombinacji, ale wystarczyło do czasu, aż w mojej głowie zakiełkował nowy pomysł.
 
Z wygarniętych spod łóżka ulotek, powstały papierowe składanki piekło – niebo, śmieszne pyszczki, które otwierały się i zamykały błyskając raz reklamą pizzy, a raz numerami prywatnych taksówek. Po jakimś czasie pyszczki zaczęły pogawędkę, korzystając z oparcia krzesła i powieszonego na nim ręcznika, jako sceny. Kwadratowe kawałki papieru składa się po przekątnej w takich kombinacjach, że powstaje czterokanciasty kwiatek. Kiedy ma się do dyspozycji czystą kartkę papieru, oraz niebieski i czerwony ołówek, to można pobawić się w zgadywankę: piekło – niebo. Dwie wewnętrzne ścianki składanki trzeba pokolorować na niebiesko, dwie na czerwono i jedna osoba musi zgadnąć kiedy otworzy się „piekło”, a kiedy „niebo”. Kolorowe z kolorowego papieru mogą nam służyć jako głowy pacynek, które wesoło dyskutują na wybrane tematy.
 
Większe kawałki gazet przydały się nam do zrobienia zawadiackich kapeluszy, później zostały przerobione na okręty, które udały się w rejs po moim śpiworze. Scenariusze wypraw pisałyśmy na gorąco obie z Lizą, co nam przyszło do głowy – wprowadzałyśmy w życie: statki płynęły tam gdzie chciałyśmy, mordki dyskutowały naszymi głosami o problemach współczesnego trzylatka i jego pluszowych przyjaciół, których los skazał na przymusowy pobyt w domu. Po wariacjach z papierem zrobiłyśmy się bardzo głodne, a jedyne czym dysponowałam była paczka kukurydzianych chrupków, którą opróżniłyśmy w połowie. Co do drugiej połowy Liza miała swoje plany, tym razem ona „sprzedała” mi swój pomysł na wypełnienie czasu. Okazało się, że chrupki, kiedy je lekko zwilżyć wodą można łączyć w dowolne kształty, o czym właśnie dowiedziałam się od Lizy! W ten sposób powstało ZOO, w którym mieszkał wąż, żyrafa i kilka innych zwierząt bliżej nieokreślonych gatunków. Wszystkie stworzenia zostały postawione na serwetkach, nadano im imiona, a następnie zjedzono, bo od czego są kukurydziane chrupki. Potem przyjechali Lizy rodzice, niedomagania mamy okazały się zwykłym zatruciem pokarmowym i wszystko wróciło do normy. Tylko patrząc na zegarek, zdziwiłam się kiedy minęły te cztery deszczowe godziny? Spędziłam je w pustym pomieszczeniu, z nieznanym sobie wcześnie dzieckiem, na pysznej zabawie! Poradziłyśmy sobie obie i w myśl powiedzenia „potrzeba matką wynalazków”, wykombinowałyśmy coś z niczego. Bo to nie problem wypełnić sobie czas mając do dyspozycji półki pełne pięknych zabawek, książeczek i gier, sztuką jest nie nudzić się, gdy nie ma się nic, lub bardzo niewiele, ot choćby paczkę chrupek, ręcznik, kawałek sznurka, czy plik starych ulotek.

Katarzyna Lewańska -Tukaj – pedagog