W podróże zabieramy ze sobą matematykę, angielski i scrabble, czyli edukacja domowa – wywiad

Ewa Świerżewska: Pojęcie edukacji domowej pojawia się w Polsce coraz częściej. Jednak nie wszyscy wiedzą, co ono oznacza.

Ola Smulska: Popularny w USA i Wielkiej Brytanii homeschooling, w Polsce zwany potocznie edukacją domową, to alternatywny sposób realizacji (wypełniania) obowiązku szkolnego. Osobiście wolę określenie edukacja poza szkołą, gdyż proces uczenia odbywa się w wielu miejscach poza domem. Możliwości jest bardzo dużo: centra nauki, galerie sztuki, ogrody zoologiczne i botaniczne, muzea wszelakiej maści, teatry etc. Dodatkowo niezależność czasowa, możliwość tworzenia własnego kalendarza roku szkolnego pozwala na uprawianie turystyki – edukacyjnej i nie tylko.  

EŚ: A czy to jest unormowane w polskim prawie?

OS: Tak, i choć mało powszechne, to legalne już od ponad 20 lat. Formalności jakim trzeba sprostać nie ma zbyt wiele, jednak ważne, aby zdążyć z nimi na czas.

Trzeba uzyskać opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej na temat naszego dziecka. Złożyć ją do dyrektora wybranej szkoły wraz z podaniem o zgodę na edukację domową oraz dwoma zobowiązaniami odnośnie realizacji podstawy programowej i przystępowania przez dziecko do corocznych egzaminów. Decyzyjność w kwestii ED leży w rękach dyrektora szkoły, do której złożymy dokumentację. Warto więc poświęcić czas na znalezienie placówki otwartej na ten alternatywny sposób wypełniania obowiązku szkolnego.

EŚ: Skąd pomysł, by prowadzić edukację domową? Nie ufasz polskiej szkole?

OS: Powodów było kilka, głównym jednak faktycznie brak zaufania wobec osób, które przejmują od rodziców pieczę nad dziećmi. Większe znaczenie miała dla mnie strona wychowawcza niż edukacyjna. Zależy mi na tym, aby wysyłać dzieciom spójne komunikaty. Miałam w tej kwestii ogromny zgrzyt i problem z zaakceptowaniem metod wychowawczych praktykowanych w szkołach.

Edukacyjnie szkoła jest niewydolna, dzieci spędzają długie popołudnia na nauce w domu, tracąc cenny czas, który można spożytkować na rozwijanie pasji czy nawet najzwyklejsze, ale jakże cenne, spontaniczne realizowanie się w grach i zabawach.

Szkoła skutecznie zabiera dzieci rodzinie, tej świadomej, w której relacje są pielęgnowane.

Uwolnienie się od dzieci, obecne w wielu rodzinach, scedowanie na szkołę funkcji opiekuńczo-wychowawczych, jest bardzo wygodne, lecz często zgubne w skutkach.

Nie szkoła jednak jest głównym tematem, lecz jej zastępnik, edukacja domowa. Nie będę więc rozwijać swoich zastrzeżeń do szkoły, ani obserwacji obcego mi podejścia do wychowania, jakie na co dzień mam okazję czynić.

Mając wieloletnie doświadczenie jako rodzic szkolny oraz nauczyciel, zafundowałam młodszym dzieciom nauczanie poza szkołą.

Żałuję, że tak późno uwolniłam siebie i dzieci od systemu, który jest fabryką pionków na potrzeby korporacji.

EŚ: Czy osoba chcąca prowadzić edukację domową musi mieć wykształcenie pedagogiczne? Czy musi się jakoś specjalnie przygotować, zdać egzamin, ktoś weryfikuje jej kompetencje?

OS: Nie, rodzice są odpowiedzialni za realizację podstawy programowej przez dziecko, jednak nie są egzaminowani, ani nie ma wymogu odnośnie ich wykształcenia.

Nauczaniem zajmować mogą się rodzice, rodzeństwo, znajomi, guwernanci, nie ma wytycznych odnośnie osób nauczających.

Dla szkoły ważny jest efekt nauczania, to on podlega egzaminowi.

EŚ: Uczycie się z podręczników obowiązujących w szkole?

OS: Tak, głównie, choć nie wyłącznie. Ustaliliśmy z nauczycielami przedmiotowymi Mieszka, że będziemy pracować na tych samych podręcznikach, z jakich korzystają uczniowie klasy, do której jest „przypisany”. Nawojka jest na etapie klasy zerówkowej i jest poddana eksperymentowi unschoolingu. Zdobywanie wiedzy, umiejętności przez dziecko w tej formie edukacji polega na  stwarzaniu sytuacji, w których może ono naturalnie odkrywać świat. Dla mnie ważne jest, aby wspierać rozwój zainteresowań, zaspokajać głód wiedzy,  stymulować poprzez gry logiczne czy planszowe. Jest to piękne przedłużenie wychowania w duchu attachment parenting, kontynuacja wsłuchiwania się w świadomym zaufaniu w mądrość dziecka.


EŚ: Jak wygląda „klasa” – czy macie specjalnie wydzielone pomieszczenie?

OS: Nie ma w naszym domu „klas”, pracujemy w zasadzie wszędzie, często poza domem, z racji podróży. Miejscem samodzielnej pracy syna jest najczęściej podłoga. Na lekcje przychodzi do domowych nauczycieli, których priorytety są różne, ale chyba wygoda najważniejsza. Angielski na sofie, matematyka bardziej tradycyjnie, przy kuchennym stole, a przyroda… w oliwskim parku.


EŚ: Czy dostrzegasz różnicę w rozwoju dzieci objętych edukacją domową i tych idących „normalnym trybem”?

OS: Tak i nie. Patrząc na moją piątkę dzieci widzę, że najważniejszym czynnikiem wpływającym na rozwój dzieci, zarówno emocjonalny, intelektualny jak i społeczny, jest rodzina.

Jednak szkoła potrafi zaburzyć ten rozwój, co w rodzinie można zrekompensować, ale nie zawsze i nie wszystko. Maksyma „co cię nie zabije, to cię wzmocni”, często przytaczana przez przeciwników edukacji domowej, działa, choć częściej jednak zabijając, niż wzmacniając.

Intelektualnie edukacja domowa bije szkolną. Społecznie… no właśnie, umiejętności społeczne wbrew utartym opiniom nie kształtują się wyłącznie w szkolnej ławie. Ważne jest, aby nie izolować dziecka od świata, w którym sytuacji socjalizacyjnych jest dużo więcej niż w samej szkole.

EŚ: Czy tylko Ty jesteś zaangażowana w nauczanie, czy także inni członkowie rodziny?

OS: Wspieramy się rodzinnie, ale i w gronie znajomych, którzy mają chęć podzielenia się wiedzą, jako pasjonaci jakiejś dziedziny.

Domowo przedmioty rozdaliśmy też zgodnie z predyspozycjami: *mama – biolog – przyroda, nauczanie początkowe, *tata – tłumacz językowy – języki obce, *siostra starsza – studentka – matematyka, literatura j. polskiego.

Historię z racji braku pasjonata w rodzinie Mieszko na poziomie starożytności zgłębiał z mamą, laikiem, aczkolwiek zainteresowaną tematem, średniowiecze pochłonął sam! I mi wyłożył w miarę przystępnie, w trakcie powtórek przed egzaminem. Wciągnęło go na tyle mocno, że na przyszły rok planujemy wyprawę szlakiem średniowiecznych zamków.

ed2

EŚ: A jak to wygląda od strony praktycznej? Wstajecie rano i…?

OS: To zależy od kilku czynników. Po pierwsze od tego, gdzie akurat jesteśmy, w domu, czy w podróży. Generalnie w podróże zabieramy ze sobą matematykę, angielski i scrabble. Wyjątkiem była wyprawa do Grecji, którą potraktowaliśmy wakacyjnie i matematyka odpoczywała w domu. Nauka w podróży uzależniona jest od pogody i wypraw zaplanowanych na dany dzień.

Domowo praca jest bardziej uporządkowana, tutaj wyznaczają nam pewne ramy terminy zajęć pozadomowych dzieci oraz plan studiów córki.

Nie jesteśmy skowronkami, naturalna pobudka osiągalna jest o dziewiątej . Wyjątkiem jest poniedziałek, kiedy dzieci idą rano na basen.

Mamy plan roczny, miesięczny, tygodniowy, które nam ułatwiają zmieszczenie się w czasie z wymaganym materiałem. Terminy egzaminów wstępnie nakreślamy z nauczycielami przedmiotowymi na początku roku szkolnego.

Poza realizacją programu nauczania sporo dziedzin staramy się systematycznie pogłębiać. Sztukę na warsztatach w galerii, kosmos i fizykę w Centrum Hewelianum, zoologię w ogrodzie zoologicznym, chemię na pokazach chemicznych. Chodzimy na przedstawienia do teatru, lekcje muzealne do muzeów.

Szkoła, w której dzieci są domowymi uczniami, otwarta jest na ich udział w zajęciach pozalekcyjnych, wycieczkach. Korzystamy z tej oferty w miarę zainteresowań, wolnego czasu i możliwości. Każde z dzieci realizuje się w swych pasjach, syn na odysei umysłu, córka na balecie.

EŚ: Jak to zrobić, żeby wszystko się nie pomieszało, żeby była jasna granica między domem a „szkołą”?

OS: Przyznam, że nie odczuwamy, aby się mieszało, mimo że nie ma takiej granicy. Nie ma bowiem szkoły w domu, są zadania do wypełnienia, podobnie jak obowiązki domowe. Nauka szkolna przeplata nam się z nauką życiową. Przyswajanie treści jest bardzo efektywne, niewspółmiernie do czasu spędzonego nad materiałem do „przerobienia”. Dzięki temu można więc ujrzeć więcej aspektów, które niesie dana sytuacja. Dostrzegam wartość w procesie, jaki zachodzi, gdy dążymy do celu. Niezależnie czy osiągniemy sukces, czy zaliczymy porażkę, to doceniam drogę, jaka do nich prowadziła, dokonane wybory. Trudy są wyzwaniem, a stawianie im czoła to ważna nauka życiowa. „Szkoła”, jaką realizujemy w domu, to jedno z wyzwań dnia codziennego, pracy nad własnym rozwojem. Nie nadajemy „szkole” rangi, która mogłaby ją wywyższać nad pozostałe dziedziny życia. Priorytetem jest rozwój wewnętrzny, nauka poznawania samego siebie i komunikacji ze światem zewnętrznym. Dążenie do równowagi, która ułatwia pokonywanie przeszkód, jakie napotykamy w życiu.

ED to jedno z wyzwań dnia codziennego, które wnosi wiele świeżości, dając okazję do wyjścia z pułapki schematów. Stawianie granic między różnymi elementami naszego życia jest w sprzeczności z holistycznym podejściem do człowieka i jedności życia.   

EŚ: Nie obawiasz się, że Twoje dzieci, pozbawione na co dzień kontaktu z rówieśnikami, coś stracą?

OS: Dzieci mają kontakt zarówno z rówieśnikami, podczas spotkań, zajęć grupowych i indywidualnych, w których uczestniczą, jak i z ludźmi w każdym wieku. Wchodzą płynnie w relacje, są towarzyskie, ciekawe ludzi. Coś pewnie tracą, ale czy coś cennego? Strata zakłada jednak wartość, a ja myślę raczej, że omija je coś, co niekoniecznie jest im potrzebne w życiu. Nie stanowi o istocie dzieciństwa. Jako rodzic poczuwam się do odpowiedzialności za ukierunkowywanie dziecka, bycie przewodnikiem. To do nas należy ocena, zrobienie bilansu zysku i strat, jakie niesie za sobą ED, dla nas, dzieci, rodziny jako całości.

Czujność w odbiorze sytuacji, elastyczność i otwartość na zmiany daje mi wewnętrzny spokój. Wychowanie jest złożonym procesem, w którym ważne, aby wypracować sobie swoje własne cele i dać sobie prawo do własnego stylu. Ogólnie przyjęty w społeczeństwie porządek nie zapewnia nikomu gwarancji sukcesu. Warto kierować się własną intuicją i nie przerzucać na nikogo ani na nic własnej odpowiedzialności za wychowanie dzieci. Szukać rozwiązań na miarę własnej rodziny.

EŚ: A czy dzieci mają legitymację szkolną?

OS: Tak, gdyż są uczniami konkretnej szkoły, w której zdają egzaminy.

EŚ: Czy w Polsce działają organizacje wspierające rodziców prowadzących edukację domową?

OS: Tak, istnieją stowarzyszenia, jednak wsparcie to dużo powiedziane. Portale prowadzone przez te organizacje dostarczają wielu informacji teoretycznych i praktycznych. Z inicjatywy stowarzyszeń organizowane są też zloty edukatorów domowych, co jest swego rodzaju wsparciem, wymianą doświadczeń, integracją środowiska.

EŚ: Co było dla Ciebie największym zaskoczeniem, gdy zaczęłaś prowadzić edukację domową?

OS: Zaskoczyło mnie miło tempo przyswajania wiedzy w systemie domowym. Niewspółmiernie krótszy czas nauki owocujący świetnymi wynikami na egzaminach, a co ważniejsze, dużym zasobem wiedzy, pochłoniętej w warunkach niefundujących niepotrzebnego stresu. Samodzielność oraz zaangażowanie, jakie szybko dziecko załapuje w edukacji domowej, poczucie bycia panem własnego losu, przekładające się na wzrost odpowiedzialności.

EŚ: Jakie, Twoim zdaniem są największe zalety edukacji domowej, a jakie największe wady?

OS: Dla mnie zaletą jest swoboda, uwolnienie w dużym stopniu od systemu szkolnego, kontaktów z nauczycielami. Zarówno dziecka, jak i mnie. Efektywniejsze wykorzystywanie czasu na przyswajanie wiedzy. Mnogość sytuacji, miejsc, w których ten proces może zachodzić. Możliwość podróżowania bez stresu o zaległości w nauce.

Ogromnym pozytywem jest dopasowanie programu do tempa pracy dziecka (indywidualizacja), możliwość rozłożenia w dowolny sposób materiału wymaganego podstawą programową, ustalenia egzaminów wedle potrzeb i własnego kalendarza.

Wadą, a raczej problemem w polskich realiach jest niewielka ilość rodzin praktykujących tę formę edukacji. Grupy lokalne, jeśli działają, to nie są zbyt liczne, poza ośrodkiem warszawskim, gdzie jest spore grono. Łatwiej jest tam, gdzie mamy podobnych sobie, wsparcie wielu osobom pomaga wejść w ten nurt.

Szkół przyjaznych ED też nie jest wiele, często jesteśmy pierwszą osobą, która dyrektorowi uświadamia taką możliwość i idące za tym dla szkoły profity.
Kolejne miejsce, gdzie nie zawsze trafimy na przychylność, to poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Odbiór społeczeństwa też nie jest zbyt łaskawy dla homeschoolersów. Zarzut główny, czyli izolacja dziecka, „trzymanie pod kloszem”, jak mantra powtarzane przez przeciwników, nie znajduje potwierdzenia w praktyce. Bierze się głównie z niewiedzy, mylnych  wyobrażeń, a i braku przykładów w najbliższym otoczeniu.  

EŚ: Jakie praktyczne rady mogłabyś przekazać rodzicom rozważającym edukację domową swoich dzieci?

OS: Tym, którzy się jeszcze nie zdecydowali, zwrócić chciałam uwagę na to, że edukacja domowa jest bardzo angażująca czasowo, przynajmniej dla jednej osoby dorosłej. Niekoniecznie rodzic, może to być brat, siostra, ciocia, wujek, babcia, dziadek, guwernantka.

Oczywiście wsparcie dla dzieci jest niezbędne w pierwszych latach szkoły podstawowej, te z 5-6 klasy pracują już często samodzielnie, o gimnazjum i szkole średniej nie wspominając.

Niezależnie od wieku dziecka musimy się jednak liczyć z tym, że rolę menadżera bierze na siebie dorosły. On też w mniejszym lub większym stopniu wspiera dziecko w „wyrabianiu się” z materiałem na poszczególnych etapach.

W Polsce nie ma wsparcia dla edukatorów domowych w zakresie technicznych rozwiązań. Każdy działa na własną rękę, jeśli stworzy grupę wsparcia, lub dołączy do już istniejącej, będzie pewnie łatwiej. Ruch homeschoolerski w Polsce raczkuje, to w jakim tempie i kierunku się będzie rozwijać, zależy tylko od nas, osób w to zaangażowanych.

Zdecydowanie łatwiej jest osobom z dużych miast: Warszawa, Wrocław, Kraków czy Gdańsk zebrały już niemałą liczbę rodzin praktykujących.

Zaś osobom zdecydowanym na edukację domową radzę:

1.Na początek udać się do poradni psychologiczno-pedagogicznej zawczasu, tak aby opinia o dziecku mogła zostać wystawiona przed 31 maja roku, w którym dziecko ma rozpocząć naukę w domu.

2.Znaleźć szkołę, której kadra będzie otwarta na współpracę w przyjaznej atmosferze, a oferta pozalekcyjna będzie ciekawą propozycją do rozszerzenia pola wszechstronnych działań dla naszego dziecka.

3.Ustalić zakres wymagań egzaminacyjnych z nauczycielami przedmiotowymi oraz zaplanować na początku roku szkolnego w porozumieniu z nimi liczbę i terminy egzaminów.

4.Poszukać w okolicy ciekawych zajęć, tak aby rozwijać pasje naszego dziecka. Warto pomyśleć też o grupie, w której dziecko będzie miało okazję się poczuć swobodnie, zadaniowo, ale jednak na luzie, z mniejszą ingerencją dorosłych (np. odyseja umysłu).

5.Zainteresować się działaniem lokalnej grupy homeschoolersów lub stworzyć samemu taką, jeśli jeszcze nie powstała. Integrować się i działać w ramach grupy, na miarę własnych potrzeb, sygnalizując uczestnikom swoje możliwości, propozycje i potrzebę zaangażowania.

6.Określić priorytety, jakie przyświecają nam w naszej ED, tak aby nie zatracić ich po drodze.

7.Korzystać ze swobody jaką nam daje ta nowa droga życia.

8.Iść śmiało niełatwą ścieżką edukatora domowego, będąc gotowym na zmiany wcześniejszych planów, jeśli pojawi się taka potrzeba. Elastyczność daje nam większą akceptację nowych, nieznanych jeszcze mechanizmów, jakie warto zaobserwować i świadomie nad nimi panować.

EŚ: Z tego wszystkiego, co powiedziałaś wyżej, wynika, że nie ma jednego modelu, czy rzeczywiście?

OS: Edukacja domowa w każdej rodzinie może (i najczęściej tak jest) wyglądać inaczej. Daje swobodę w kreowaniu modelu edukacji we własnym domu, z własnymi dziećmi, na miarę potrzeb i możliwości danej rodziny. Jedni stawiają na aspekt edukacyjny, inni wychowawczy, kolejni znów podchodzą do tej materii ideologicznie i przy realizacji swojej wizji edukowania w domu kierują nimi wolnościowe lub religijne pobudki. Indywidualizacja jest jedną z najważniejszych cech edukacji domowej, daje tyle wariantów, ile rodzin, a nawet dzieci w nich się uczących. Najważniejsze dla mnie to znaleźć złoty środek, który sprawdza się w mojej rodzinie. Wymaga to dużej uważności, obserwacji dzieci, tego co im służy, a co zaburza, bez rozdzielania od reszty rodziny. Stawiam na działanie zintegrowane z wibracjami, stylem w jakim żyjemy, podążanie za potrzebą i wyznaczanie celów, jakie uznajemy za ważne dla nas.

EŚ: Dziękuję za rozmowę.

Z Olą Smulską rozmawiała Ewa Świerżewska

Ola Smulska – mama Emanuela, Jaśminy, Mateusza, Mieszka i Nawojki, z wykształcenia biolog, trener umiejętności rodzicielskich metodą Gordona, instruktor masażu Shantala, doradca Akademii Noszenia Dzieci; w wolnych chwilach zajmuje się fotografią, prowadzi warsztaty rękodzieła, spaceruje brzegiem jelitkowskiej plaży, myje statki w nowickim strumyku.

fot. Magda Myjak